Pewna osoba zapisała się do Bractwa, mając trzydzieści kilka lat. Modliła się z nami w intencji o uproszenie Bożego Miłosierdzia dla konających, zwłaszcza w grzechach śmiertelnych, oraz za tych, którzy powzięli myśl o targnięciu się na życie. Modlitwy Bractwa najczęściej odmawiała wieczorem. Pewnego dnia, kiedy jak zwykle planowała modlić się o stałej porze, poczuła wewnętrzny przymus odmówienia modlitw po południu. Jakby coś jej mówiło: „Nie potem, tylko teraz”. Zaczęła się więc modlić. Kiedy skończyła, ktoś z rodziny przybiegł z informacją, że pewna osoba z bliskiego otoczenia targnęła się na swoje życie. To jest niesamowite, w momencie, kiedy tamta osoba umierała, ktoś mówił do niej: „Idź i odmów tę modlitwę”. Natchnienia istnieją, tylko człowiek musi być na nie otwarty.
Inny fakt? Mężczyzna bardzo pobożny, rzetelny, pojechał do Stanów Zjednoczonych i z powodu zmęczenia zapomniał o tej modlitwie. Opowiada, że coś go przebudziło w nocy i wtedy odmówił modlitwy z Bractwa. Popatrzył na zegarek i poszedł spać. Potem okazało się, że właśnie w tym momencie, kiedy obudził się i odmówił modlitwy, wydarzyła się katastrofa pod Smoleńskiem. W chwili, gdy on modlił się za konających, tamci ludzie umierali. Dla ducha przestrzeń nie istnieje, jak wspomina Faustyna. Człowiek, będąc w Krakowie czy Warszawie, może wpływać na los wieczny innych, którzy niekiedy mieszkają nawet na drugim końcu świata, właśnie przez modlitwę i ofiarowane cierpienie.